środa, 29 sierpnia 2007

Kim jesteśmy?

Kim lub też czym jesteśmy? Skąd pochodzimy? Gdzie idziemy? Czy patrzymy się za siebie, czy też przed siebie? a może w gwiazdy? a może idziemy z bierzącym nurtem? Nie wiem, pewnie po troche z każdego. Ale skąd w nas ta "świadomość"? dlaczego zwierzęta nie myślą jak człowiek? w sumie, to dobrze. Wiecie czemu? wyobraźcie sobie psa, układającego równania matematyczne. Albo małpe, która by napisała coś na miare, IX symfonii Beethoven'a. Albo Koguta wyśpiewującego "dziwny jest ten świat". Osobliwe nieprawdaż? Ale powróćmy do meritum zagadnienia. Człowiek się rodzi, dorasta, a potem umiera. I po nim pozostaje już tylko wspomnienie. Jaki to ma cel? Reprodukcja? Mam nadzieje, że jest coś więcej. Pewnie powiesz - Bóg. Tak, wierze w Boga, wierze, że człowiek jest czymś więcej niż małym skokiem matematycznym ewolucji. Choć i rozumiem ludzi którzy nie wierzą w Boga. I szanuje ich poglądy. I podziwiam, bo sam nie mógłbym żyć ze świadomością, że nie ma nic więcej. Powiecie, że jestem słaby wierząc w starego dziadka z siwa brodą. I pewnie macie racje. Pytanie tylko kto wygra zakład Pascala? Pytanie pozostaje. Jaki jest sens naszego bytu, czy to danego nam przez Boga, czy tez ewolucje? Czy jak w piosence Pink Floyd'ów, "wszyscy jestesmy cegłami w murze?" i jeśli tak to kto jest murarzem? i choćbyśmy byli "tylko" cegłami, to i tak jaki w tym sens? Żyjemy dla kogo? dla siebie? dla chwały Bożego planu? czy też dla reprodukcji samej w sobie, byle tylko podtrzymać rodzaj ludzki? I jeszcze mała dygresja do Boga. Skoro stworzył nas na swoje podobieństwo, to czy cierpi będąc samotnym w swoim "władaniu" gwiazd? i czy tak jak człowiek ma skłonności do agresji albo do samobójstwa?(Nowe pojęcie Deizmu? Bóg nas opuścił, popełniając samobójstwo.)
Jaki jest sens? Zarówno dla wierzących, jak i nie? może miłość? Bo tylko ona pozostaje po nas. Miłość jest czymś co wszystko spaja. Może to miłość jest murarzem który nie umie dopasować do siebie niektórych cegieł? I po nas pozostanie tylko miłość. Bo czy jeżeli umiera nasza najbliższa nam osoba, to czy oprócz wspomnień nie pozostawia po sobie miłości jaką Ją dażyliśmy?. I to miłość pozostaje i tak w końcu, bo gdy i druga osoba ginie, to miłość także pozostanie. Taka sama dla wszystkich. Miłość, nie jest wspomnieniem, nie blaknie z czasem, ta prawdziwa. Nigdy nie blaknie. I choćbym miał wiare a miłości bym nie miał, byłbym nikim. Mniej więcej tak podaje "pismo". A więc, sensem jest miłość sama w sobie? ale czemu w takim razie nie jesteśmy wieczni? Może dlatego, że świadomość własnej śmierci sprawia, że miłość jest czymś więcej niż relacją kobieta-mężczyzna? lub Kobieta-kobieta czy też mężczyzna-mężczyzna(Tu też nie rozumiem kościoła, potępia homoseksualizm. I ja się pytam czemu? to złe? Czy miłość między przedstawicielami tej samej płci jest gorsza?) i nabiera przez to ram "wiecznych" jak w wierszu Dylana Thomasa. pt. "And death shall have no dominion". Więc jaki jest nasz sens? Może poprostu zadaje niewłaściwe pytania?

1 komentarz:

qam pisze...

Scrapciu, czemu żeś się blogiem nie pochwalił. Jak zwykle traktujesz mnie z dystansem ;). A tak serio to uzupełniam swojego blogrolla i czekam na wpisy u Ciebie! Don't fail :P